Hype - słowo oznaczające szum, narkomana lub krzykliwą reklamę, potocznie opisuje zjawisko obejmującego grupę ludzi niezdrowego zainteresowania jakimś tekstem kultury, zachowaniem itp. Hype w odróżnieniu od zwykłej mody ma, jak mi się zdaje, inne korzenie i nie jest tak masowy. Otóż hype rodzi się z ignorancji wobec gatunku z którego rzecz się wywodzi oraz pierwszym zetknięciem odbiorcy z tymże gatunkiem, co tworzy poczucie niesamowitej "nowości".
Casus pierwszy - "Eragon". Zamieszczam tekst z tyłu okładki
"Właściwie nie ma znaczenia, czy lubicie czytać książki fantasy, czy nie. Nieistotne, czy przeczytaliście już wszystkie książki o Harrym Potterze i widzieliście wszystkie części »Władcy Pierścieni«... W »Eragonie« znajdziecie wprawdzie wątki, które mogą Wam przypomnieć znane już motywy z literatury fantasy, ale jest kilka zasadniczych różnic. Najważniejsza polega na tym, że »Eragona« napisał... 15-letni chłopak, Christopher Paolini. Czytając tę książkę, czuje się od razu, że napisała ją młoda osoba. Koleś wrzucił na strony książki teksty zrozumiałe dla ludzi w jego wieku, czego zdecydowanie nie wyczuwa się u J.K. Rowling, nie mówiąc już o J.R.R. Tolkienie. Czyta się lekko, łatwo i przyjemnie. Tak samo jest z całą historią Eragona, chłopca, który pewnego dnia znajduje smocze jajo. Od tamtego momentu zaczyna się jego przygoda z magią, czarami i oczywiście jego smokiem. Zostaje też wplątany w mroczną rozgrywkę ze złym królem, Galbatorixem, który uśmiercił jego wuja. Ta książka to dobra pożywka dla wyobraźni, o ile oczywiście będziecie potrafili zapomnieć o »potteromanii«".
Robert Zawitkowski, "Bravo"
"Zaniepokoiłem się, gdy przez cały wieczór z pokoju mojego syna nie dochodziły żadne odgłosy. Zasnął? Nie, czytał »Eragona«".
Piotr Bratkowski, "Newsweek Polska"
"Nastoletni Paolini wyczarował powieść, która w fantastyczny sposób przywraca wiarę w istnienie dobra, przyjaźni, magii i... smoków!".
Artur Szklarczyk, "Popcorn"
"Wyobraźnia autora jest niezwykła, stworzył wciągający świat, zaludniony pełnokrwistymi postaciami, przeżywającymi szalone, pełne napięcia przygody. Aż trudno uwierzyć, że miał tylko 15 lat, kiedy to pisał".
Hanna Budzisz, "Poradnik Domowy"
"Jeśli ta historia powstała w głowie piętnastolatka, to Christopher Paolini jest na najlepszej drodze, by stać się Aleksandrem Wielkim literatury".
Kamil Śmiałkowski, "Wprost"
Bravo, Newsweek, Popcorn, Poradnik Domowy i Wprost. Wybitni specjaliści od fantasy przemówili. Kto z nas, fantastów w wieku 15 lat nie chciał napisać powieści o ludziach, elfach, krasnoludach, smokach i niesłychanie cennych przedmiotach? A kto z nas miał rodziców posiadających wydawnictwo, jak Paolini? Dzięki Bogu pewnie nikt. Eragon to przykład literatury śmieciowej, która przy pomocy sztuczek marketingowych i hype'u został wypromowany na światowy bestseller.
Innymi wyraźnymi przykładami, wielkim i zupełnie małym są hype'y na Skyrim i mały hype na Dominions 4. Skyrim był dla wielu osób pierwszym zetknięciem z serią Elder Scrolls, ba chyba wręcz pierwszym zetknięciem z cRPG, lub fantastyką w ogóle. Tym razem mamy do czynienia z grą bardzo dobrą, żaby było jasne, jednak z rozmiaru hype'u wynikałoby, że mamy do czynienia z najlepszym rpg w historii gatunku. Podczas hype'u na Skyrim miało miejsce komiczne zjawisko na Youtube - mianowicie komentowanie dowolnej "epickiej" muzyki jako "Skyrim music", nie ma znaczenia skąd pochodził utwór i jaką miał tematykę. Słowo Skyrim stało się synonimem fantasy.
O dość niszowej strategii turowej Dominions 4 w internecie krąży sporo opinii jakoby była niezwykle głęboka i skomplikowana. Cóż, jeżeli ktoś tak, uważa proponuje aby usiadł przed Europa Universalis 4, czy Victoria, nieważne 1 czy 2. Gwarantuję szczękopad nad ilością opcji, okienek i okien, wykresów, informacji i możliwości. Dominions to nawet dobra strategia, ale pozbawiona dyplomacji i de facto rozbudowy budynków. System magii należy pochwalić, ale całość w porównaniu z gigantami strategii wygląda jak warcaby przy szachach.
Przykłady można by mnożyć, wspólną cechą jest zaskakujące wyolbrzymienie pozytywnych cech, dzieł zarówno dobrych, jak i zupełnie słabych.
piątek, 26 czerwca 2015
Czemu filmów fantasy jest tak mało?
Fantasy w kinie, czy telewizji pojawia się od przypadku, do przypadku, w przeciwieństwie do science fiction, którego jest na pęczki. Od jakiegoś czasu zastanawiałem się czemu tak się dzieje, biorąc pod uwagę popularność literatury fantasy. Do napisania tego wpisu zachęciło mnie obejrzenie słabiutkiego filmu fantasy "Siódmy syn", opartego o serię "Kroniki Wardstone". Chętnych poznania fabuły odsyłam do uniwersalnej fabuły fantasy opisanej przez Sapkowskiego w "Rękopisie znalezionym w smoczej jaskini".
1. Fantasy to młody i problematyczny technicznie gatunek.
Przed "Władcą Pierścieni", w filmowym fantasy był "Conan" i mało co więcej. Dużym problemem dla twórców starych filmów fantasy były efekty specjalne. Długo uznawano, że np. Władca Pierścieni nie nadaje się do ekranizacji. Obecnie filmy fantasy to produkcje wysokobudżetowe, lub takie, które należy pominąć milczeniem (przeważnie). Z tego wynika kolejny problem, fantasy nadal nie jest ugruntowane w kinie, to gatunek nadal incydentalny. Filmów takich jak "Władca Pierścieni", "Hobbit", "Opowieści z Narni", czy serialowa "Gra o Tron" nie ma zbyt wiele, za to różnych koszmarków tj. "Wiedźmin", "Eragon", "Dungeons and Dragons", "Midnight Chronicles" (ostateczny dowód, że nie ważne jak dobry byłby setting ekranizowanej gry, zawsze coś pójdzie nie tak) jest dużo, ale mało o nich słychać.
2. Fantasy ma konkurencję w innych gałęziach fantastyki, baśni, płaszczu i szpadzie, filmie historycznym.
"Gwiezdny pył", burtonowska "Alicja w Krainie Czarów", "Królewna Śnieżka i Łowca", "Harry Potter", "Labirynt Fauna", "Percy Jackson", "John Carter", "Starcie Tytanów", i mnóstwo lepszych i gorszych filmów z gatunków szeroko pojętej fantastyki, płaszcza i szpady, czy nawet filmów historycznych stwarza sporą konkurencję dla fantasy. Bezpieczniej jest sięgnąć po znaną serię dla dzieci, przekształcić baśń lub mit, albo nawet sięgnąć po realia czysto historyczne. Skoro chodzi, żeby sobie pomachali żelazem, nie trzeba w to od razu angażować elfów. Być może to kwestia hollywoodzkiego konserwatyzmu i zamiłowania do znanych gruntów.
3. Niewdzięczny materiał literacki.
Serie fantasy są przeważnie wielotomowe. Wieloczęściowa, wysokobudżetowa seria to ryzyko, Hollywood nie lubi ryzyka.
4. Szeroka "kinowa" definicja fantasy.
Kategorie, nawet tak zdawałaby się dokładne jak high fantasy, czy sword and sorcery oraz wszelkiego rodzaju listy 100, czy 50 najlepszych filmów fantasy, są zaśmiecane masą dobrych filmów, które niewątpliwie fantasy nie są. Jaki sens ma wrzucanie tam połowy klasycznych filmów Disneya, "Yellow Submarine", czy "Monty Pythona i Świętego Graala". Hollywood pojmuje gatunek inaczej niż fantaści, więc tam problem nie istnieje.
1. Fantasy to młody i problematyczny technicznie gatunek.
Przed "Władcą Pierścieni", w filmowym fantasy był "Conan" i mało co więcej. Dużym problemem dla twórców starych filmów fantasy były efekty specjalne. Długo uznawano, że np. Władca Pierścieni nie nadaje się do ekranizacji. Obecnie filmy fantasy to produkcje wysokobudżetowe, lub takie, które należy pominąć milczeniem (przeważnie). Z tego wynika kolejny problem, fantasy nadal nie jest ugruntowane w kinie, to gatunek nadal incydentalny. Filmów takich jak "Władca Pierścieni", "Hobbit", "Opowieści z Narni", czy serialowa "Gra o Tron" nie ma zbyt wiele, za to różnych koszmarków tj. "Wiedźmin", "Eragon", "Dungeons and Dragons", "Midnight Chronicles" (ostateczny dowód, że nie ważne jak dobry byłby setting ekranizowanej gry, zawsze coś pójdzie nie tak) jest dużo, ale mało o nich słychać.
2. Fantasy ma konkurencję w innych gałęziach fantastyki, baśni, płaszczu i szpadzie, filmie historycznym.
"Gwiezdny pył", burtonowska "Alicja w Krainie Czarów", "Królewna Śnieżka i Łowca", "Harry Potter", "Labirynt Fauna", "Percy Jackson", "John Carter", "Starcie Tytanów", i mnóstwo lepszych i gorszych filmów z gatunków szeroko pojętej fantastyki, płaszcza i szpady, czy nawet filmów historycznych stwarza sporą konkurencję dla fantasy. Bezpieczniej jest sięgnąć po znaną serię dla dzieci, przekształcić baśń lub mit, albo nawet sięgnąć po realia czysto historyczne. Skoro chodzi, żeby sobie pomachali żelazem, nie trzeba w to od razu angażować elfów. Być może to kwestia hollywoodzkiego konserwatyzmu i zamiłowania do znanych gruntów.
3. Niewdzięczny materiał literacki.
Serie fantasy są przeważnie wielotomowe. Wieloczęściowa, wysokobudżetowa seria to ryzyko, Hollywood nie lubi ryzyka.
4. Szeroka "kinowa" definicja fantasy.
Kategorie, nawet tak zdawałaby się dokładne jak high fantasy, czy sword and sorcery oraz wszelkiego rodzaju listy 100, czy 50 najlepszych filmów fantasy, są zaśmiecane masą dobrych filmów, które niewątpliwie fantasy nie są. Jaki sens ma wrzucanie tam połowy klasycznych filmów Disneya, "Yellow Submarine", czy "Monty Pythona i Świętego Graala". Hollywood pojmuje gatunek inaczej niż fantaści, więc tam problem nie istnieje.
czwartek, 18 czerwca 2015
Warhammer - Age of Sigmar
Tutaj można poczytać o zmianach w uniwersum Warhammera. W skrócie Age of Sigmar będzie bitewniakiem w formacie skirmish w zupełnie nowym settingu - Regalii, który będzie wyprany z renesansowości i prawdopodobnie "mroczności". Warhammer 1983-2015 R.I.P.
środa, 17 czerwca 2015
Games Workshop - poradnik odstraszania klienta
Po przerwie Casual wraca do blogowania. Tym razem temat związany tylko pośrednio z RPG, mianowicie stosunek Games Workshop do klienta.
Jak było kiedyś
W czasach, które pamiętają najstarsze erpegowe dziody (lata 80-te, wczesne 90-te), a które ja znam z różnego rodzaju archeologii fandomowej GW trudno było coś zarzucić, ot firma jak każda inna. Na duży plus należy policzyć, że White Dwarf zawierał materiały do WFRP oraz gier nie wydawanych przez GW. Ja GW zainteresowałem się w drugiej połowie pierwszej dekady obecnego wieku, kiedy wciągnął mnie bitewny LoTR. Władcy Pierścieni byłem i jestem fanem Stary Świat wydawał mi się wówczas nieciekawy, dodatkowo WH było zwyczajnie znacznie droższym hobby. Wówczas GW zamieszczało sporo materiałów dotyczących strategii, malowania modeli itp. na swojej stronie. Niemniej już wtedy widoczna była pierwsza rysa, mianowicie White Dwarf był już zwyczajnie tubą propagandową firmy, dodatkowo ograniczoną do trzech głównych bitewniaków. Sporo gier wydawały inne firmy na licencji GW, chociażby tak robiono z WFRP. Samo GW mocno ograniczało swoją ofertę.
Psucie
Na pierwszy ogień poszła strona internetowa. Sklep znalazł się na pierwszym miejscu, artykuły zostały pochowane w dziwnych miejscach. Parę miesięcy temu zniknęły. Został sam sklep. Zniknęły nawet krótkie opisy armii. Sygnał jest prosty, chcesz artykuły, opisy? Kup armybooka, lub White Dwarfa. Zniknęły statystyki jednostek ze strony. Jednak najgorsze działo się jeszcze przed ostatecznym zniknięciem artykułów. Mianowicie wydano za jednym razem mnóstwo nowych modeli do Władcy. Jednakże, nie wydano do nich statystyk. Jednocześnie promowano nowy system wykorzystujący modele LoTRa, War of the Ring, w którym wykorzystywano nowości. Haczyk był taki, że WotR wymagał znacznie więcej modeli, ponieważ grupował je w regimenty, jak Warhammer i miał skalę, jak to określiło GW, "epicką". Przez parę lat LoTR był systemem de facto nie wspieranym. Szwindel jednak nie udał się. Wydano nowe suplementy zawierające statystki wszystkich jednostek. GW jednak nie dało za wygraną i po prostu zwyczajnie obcięło zawartość boxów o połowę, cenę obniżając symbolicznie, dajmy na to z 80-90 zł, na 75. W tym samym czasie, podrożały boxy do Warhammera do 100 zł a szwindel cięcia dokonano na jednostkach Imperium. Modele z metalu zastępowano droższymi z żywicy "finecast". Ceny miejscami skoczyły dwukrotnie. Wycofano też ze sprzedaży tzw. specialist games, czyli Mordheim, Warmastera, Bitwę Pięciu Armii, Battlefleet Gothic, Epic Armageddon, Inquisitor i Blood Bowl. Dlaczego? Moja teoria jest taka, że fan Mordheim, czy Warmastera przynosił zwyczajnie mniej siana niż fan Warhammera czy 40k. A jak wynika z innych działań firmy, GW celuje w zażartych fanbojów.
Koniec świata
W ostatnim evencie End Times GW zniszczyło Stary Świat, teraz nadchodzi nowy event - Age of Sigmar. Pomińmy fabularną ocenę tych wydarzeń, spójrzmy jak to się odbyło od strony produktów. W stosunkowo krótkim czasie wydano 6 potwornie drogich (do 250 zł) podręczników. Nowe modele to były praktycznie same potwory i inne duże modele. Co ciekawsze podręczniki End Times zostaną wkrótce wycofane. Cały event wygląda jak rozpaczliwy skok na kasę starych fanbojów i próba zwrócenia uwagi na tracący na popularności system. Do kogo skierowane będzie Age of Sigmar, jeszcze nie wiadomo. Jedno jest pewne, ukażą się nowe podręczniki i nowe modele. Być może stare kolekcje okażą się nagle nieprzydatne.
Co poszło nie tak
W skrócie dwie rzeczy - ceny, które podwyższano na różne wykrętne sposoby oraz zanik wsparcia ze strony internetowej. Artykuły znacznie bardziej przyciągają uwagę, niż nowości ze sklepu. Innym dziwnym zagraniem jest "zbywanie" gier do różnych podwykonawców, pozwala to z jednej strony na czysty zysk z tantiem i odsuwa ryzyko porażki, z drugiej strony zubaża ofertę. Mordheim, Warmaster, Warhammer Historical itp. nigdy nie były tak popularne jak inne gry GW, ale z drugiej strony ich przez lata nie promowano. GW od iluś lat jest w odwrocie. Powoli wręcz staje się teatrem jednego aktora - WH 40k. Wystarczy zerknąć na ich stronę internetową. Polityka dojenia fanbojów i ograniczania oferty doprowadziła jak widać do powolnego odpływu nabywców do innych gier. Wizards of the Coast już ukorzył się przed fanami, a D&D straciło pierwszeństwo na rzecz Pathfindera, jak będzie z GW, czas pokaże.
Jak było kiedyś
W czasach, które pamiętają najstarsze erpegowe dziody (lata 80-te, wczesne 90-te), a które ja znam z różnego rodzaju archeologii fandomowej GW trudno było coś zarzucić, ot firma jak każda inna. Na duży plus należy policzyć, że White Dwarf zawierał materiały do WFRP oraz gier nie wydawanych przez GW. Ja GW zainteresowałem się w drugiej połowie pierwszej dekady obecnego wieku, kiedy wciągnął mnie bitewny LoTR. Władcy Pierścieni byłem i jestem fanem Stary Świat wydawał mi się wówczas nieciekawy, dodatkowo WH było zwyczajnie znacznie droższym hobby. Wówczas GW zamieszczało sporo materiałów dotyczących strategii, malowania modeli itp. na swojej stronie. Niemniej już wtedy widoczna była pierwsza rysa, mianowicie White Dwarf był już zwyczajnie tubą propagandową firmy, dodatkowo ograniczoną do trzech głównych bitewniaków. Sporo gier wydawały inne firmy na licencji GW, chociażby tak robiono z WFRP. Samo GW mocno ograniczało swoją ofertę.
Psucie
Na pierwszy ogień poszła strona internetowa. Sklep znalazł się na pierwszym miejscu, artykuły zostały pochowane w dziwnych miejscach. Parę miesięcy temu zniknęły. Został sam sklep. Zniknęły nawet krótkie opisy armii. Sygnał jest prosty, chcesz artykuły, opisy? Kup armybooka, lub White Dwarfa. Zniknęły statystyki jednostek ze strony. Jednak najgorsze działo się jeszcze przed ostatecznym zniknięciem artykułów. Mianowicie wydano za jednym razem mnóstwo nowych modeli do Władcy. Jednakże, nie wydano do nich statystyk. Jednocześnie promowano nowy system wykorzystujący modele LoTRa, War of the Ring, w którym wykorzystywano nowości. Haczyk był taki, że WotR wymagał znacznie więcej modeli, ponieważ grupował je w regimenty, jak Warhammer i miał skalę, jak to określiło GW, "epicką". Przez parę lat LoTR był systemem de facto nie wspieranym. Szwindel jednak nie udał się. Wydano nowe suplementy zawierające statystki wszystkich jednostek. GW jednak nie dało za wygraną i po prostu zwyczajnie obcięło zawartość boxów o połowę, cenę obniżając symbolicznie, dajmy na to z 80-90 zł, na 75. W tym samym czasie, podrożały boxy do Warhammera do 100 zł a szwindel cięcia dokonano na jednostkach Imperium. Modele z metalu zastępowano droższymi z żywicy "finecast". Ceny miejscami skoczyły dwukrotnie. Wycofano też ze sprzedaży tzw. specialist games, czyli Mordheim, Warmastera, Bitwę Pięciu Armii, Battlefleet Gothic, Epic Armageddon, Inquisitor i Blood Bowl. Dlaczego? Moja teoria jest taka, że fan Mordheim, czy Warmastera przynosił zwyczajnie mniej siana niż fan Warhammera czy 40k. A jak wynika z innych działań firmy, GW celuje w zażartych fanbojów.
Koniec świata
W ostatnim evencie End Times GW zniszczyło Stary Świat, teraz nadchodzi nowy event - Age of Sigmar. Pomińmy fabularną ocenę tych wydarzeń, spójrzmy jak to się odbyło od strony produktów. W stosunkowo krótkim czasie wydano 6 potwornie drogich (do 250 zł) podręczników. Nowe modele to były praktycznie same potwory i inne duże modele. Co ciekawsze podręczniki End Times zostaną wkrótce wycofane. Cały event wygląda jak rozpaczliwy skok na kasę starych fanbojów i próba zwrócenia uwagi na tracący na popularności system. Do kogo skierowane będzie Age of Sigmar, jeszcze nie wiadomo. Jedno jest pewne, ukażą się nowe podręczniki i nowe modele. Być może stare kolekcje okażą się nagle nieprzydatne.
Co poszło nie tak
W skrócie dwie rzeczy - ceny, które podwyższano na różne wykrętne sposoby oraz zanik wsparcia ze strony internetowej. Artykuły znacznie bardziej przyciągają uwagę, niż nowości ze sklepu. Innym dziwnym zagraniem jest "zbywanie" gier do różnych podwykonawców, pozwala to z jednej strony na czysty zysk z tantiem i odsuwa ryzyko porażki, z drugiej strony zubaża ofertę. Mordheim, Warmaster, Warhammer Historical itp. nigdy nie były tak popularne jak inne gry GW, ale z drugiej strony ich przez lata nie promowano. GW od iluś lat jest w odwrocie. Powoli wręcz staje się teatrem jednego aktora - WH 40k. Wystarczy zerknąć na ich stronę internetową. Polityka dojenia fanbojów i ograniczania oferty doprowadziła jak widać do powolnego odpływu nabywców do innych gier. Wizards of the Coast już ukorzył się przed fanami, a D&D straciło pierwszeństwo na rzecz Pathfindera, jak będzie z GW, czas pokaże.
Subskrybuj:
Posty (Atom)